poniedziałek, 28 listopada 2016

Biegacz samotnik czy członek grupy?

W listopadowym magazynie Runner's World znajdziemy wyniki światowego raportu BIEGACZE 2016. Ankiety zostały przeprowadzone w 24 krajach na ponad 17 tysiącach respondentów. Z badania dowiemy się, że pakiet startowy na NYC Marathon jest najbardziej upragniony, że najdłuższy, średni dystans w tygodniu mają Amerykanie ( 44 km), po biegu najchętniej sięgamy ( My polscy biegacze) po banana
( 30%), jeśli biegamy z muzyką, to chętnie wybieramy disco, a gdy kupujemy buty, to nie chcemy za nie płacić więcej niż równowartość 81 $ ( najmniej spośród badanych). Jednak, to co mnie szczególnie zainteresowało, to fakt, że aż 68% polskich biegaczy woli biegać pojedynczo niż w grupie. Sytuacja się poprawia, bo w 2012 roku aż 80 % przyznawało, że są biegowymi samotnikami.
Mimo wszystko grubo ponad połowa wybiera opcję solo.
Ciekawe czy jest to prawdziwy  wybór czy sytuacja ich do tego zmusza. Czy gdyby mogli codziennie rano biegać z kumplem, trenującym na podobnym poziomie, to czy dalej wybraliby samotne bieganie.





Wydawać by sie mogło, że jest tyle biegów, grup biegowych, wybiegań, eventów, akcji, treningów płatnych i bezpłatnych, że wręcz uwielbiamy biegać w stadzie.

Ja zazwyczaj biegam sama i wynika to z wygody. Nie mam nikogo w okolicy kto biegałby w podobnym tempie i miał czas o podobnych porach. Także kombinowanie towarzystwa na każdy trening byłoby po prostu trudne. Z wygody biegam sama. Jednak dosyć często biorę udział w treningach grupowych i swoje spostrzeżenia mam.

Podczas Gorilas Run Warsaw miałam przyjemność prowadzenia grupy "Slow Sport Team" na 4 km. świetna ekipa, mimo podłej pogody frekwencja dopisała, naprawdę dobra zabawa i fajne bieganie. Jednak było pewne "ale" wcale nie jest łatwo utrzymać równe tempo dla kilkunastu osób :)





Łatwiej jest na treningach z pacer'ami NRC. Biegacze są podzieleni na kilka grup o tempie dopasowanym do możliwości i "jedyne" co musisz zrobić, to biec. Tutaj można się po prostu wspólnie nakręcać pozytywną energią, trochę rywalizować i przekraczać własne granice przechodząc z jednej grupy do drugiej. Prawda jest taka, że mało kto jet w stanie ćwiczyć tak samo intensywnie na samotnym treningu co w grupie. To wspólne nakręcanie, to najlepszy dopalacz.

Trening NRC z Joanną Jóźwik  foto Aleksandra Szmigiel-Wiśniewska

Motywacja jest jeszcze większa gdy trening prowadzi podziwiany przez nas sportowiec jak podczas NRC z Joanną Jóźwik czy treningu AR ze świetną trenerką Julitą Kotecką.






 Jeszcze inaczej jest gdy umawiasz się ze znajomymi na luźne, swobodne bieganie. Wtedy już nie liczy się trening, a człowiek. Wspólne towarzystwo, zabawa i fajnie spędzony czas. Panna Anna nazwała to kiedyś "plotobiegiem" i chyba to słowo w pełni opisuje takie spotkanie.

Dziewczyńskie Poranki i NRC foto Aleksandra Szmigiel-Wiśniewska


Podsumowując towarzystwo zawsze nakręca, dodaje sił, pozytywnej energii i uśmiechu. Jednak wymaga to tez sportowej empatii. Umiejętności dopasowania tempa, formy i nastroju w danym momencie.

Na co dzień wybieram opcje biegowo-samotniczą, jednak uwielbiam biegowe spotkania i wspólne nakręcanie. Nigdy nie daję z siebie tak dużo jak biegając w grupie. A udział w sztafecie wyzwala we mnie jakieś tajemne, biegowe moce ;)

poniedziałek, 17 października 2016

Korona na głowie! Czyli moja historia z Koroną Półmaratonów!

5 Półmaratonów, 5 polskich miast : Kraków, Poznań, Gniezno, Wrocław, Piła. 1713 km w trasie, 105 km przebiegniętych, 10 dni poza domem, ok 3000 złotych ( wydanych na podróże, noclegi, jedzenie, pakiety itd) 2 mandaty, jedna życiówka. Wulkan energii, petarda pozytywnych emocji, fajnie spędzony czas i poczucie wypełnionej misji. Projekt Korona Polskich Półmaratonów uważam za zamknięty.






Zasady są proste. 12 miesięcy, 10 biegów z których musimy wybrać i przebiec 5.  Wśród proponowanych wydarzeń są biegi masowe, z duża tradycją, dobrze wszystkim znane, ale także wydarzenia w mniejszych miastach do których zapewne nigdy bym nie trafiła gdyby nie korona. Bardzo miło wspominam pod każdym względem Poznań, Wrocław i Kraków ( tu pogoda mogłaby być łaskawsza;) . Nieco gorzej wspominam Piłę, gdzie atmosfera jest wspaniała, ale trasa naprawdę mało ciekawa ( delikatnie mówiąc). W Gnieźnie świetny jest początek trasy w niesamowitym skansenie, ale potem 18 km drogą gdzie po prawej i po lewej pola, raz na kilka kilometrów wieś i nic więcej....dopiero ostatnie dwa kilometry wiodą przez Gniezno gdzie na końcu czekają werble, prastara osada, rycerze i medale. Ja trafiłam na bardzo wietrzny dzień i było ciężko....myślę, że jeszcze gorzej  jest gdy świeci słońce i jest upał, bo cienia na trasie raczej się nie znajdzie. Raziły mnie też delikatne wtopy organizacyjne. W Gnieźnie w pakiecie startowym wielka butla napoju energetycznego, a na mecie posiłek regeneracyjny: chleb ze smalcem i kiełbasa. We Wrocławiu potworny tłok przy odbiorze depozytu i brak pełnej rozmiarówki koszulek. Nie są to oczywiście niedociągnięcia, która mogą zaważyć na decyzji czy startować w danym mieście, ale sądzę, że warto wziąć je pod uwagę.
Korona Półmaratonów, to świetny motywator treningowo-startowy, to piękna przygoda i możliwość odwiedzenia miejsc do których nikt z nas raczej by nie pojechał.
Piła ma idealną trasę na życiówki. We Wrocławiu biegniemy nocą, podziwiamy przepiękne miasto, magiczne mosty i możemy delektować się atmosferą. W Krakowie trasa biegnąca przez najpiękniejsze zakątki skutecznie odwraca uwagę od zmęczenia, a 13km biegnący przez Rynek naprawdę dodaje skrzydeł i mocy. W Gnieźnie na pewno warto zatrzymać się na chwilę w skansenie, a w Poznaniu jest niesamowity doping i fajny klimat miasta.
Jeśli mogę coś doradzić, to myślę, że warto poświęcić trochę więcej czasu na dokładne zaplanowanie startów. Mój plan ze względu na chorobę i wyjazdy nie wypalił i poskutkowało to wielką, startową kulminacją. a chyba lepiej byłoby się tymi biegowymi wyjazdami podelektować.


Wszystkim gorąco polecam podjęcie tego wyzwania, bo uczucie gdy wbiegasz na metę ostatniego półmaratonu w koronie jest naprawdę nieziemskie i z niczym nie da się go porównać :))))







Dziękuję za wszystkie słowa wsparcia, kciuki, zrozumienie (gdy znowu mnie nie było na imprezie albo wychodziłam zdecydowanie za wcześnie), lajki, uśmiechy, esemesy, telefony i rozmowy. Fajnie mieć TAAAAKICH ludzi dookoła. dziękuję!!!!


poniedziałek, 26 września 2016

Maraton Warszawski okiem kibica

Żele, woda, ciuchy przed startem, ciuchy po starcie...trasa, zamknięte ulice, drogi dojazdu, przeliczanie średniego tempa na konkretne godziny przy kolejnych punktach odżywczych, zdjęcia, filmy......aaaaaa!!!! życie kibica zaangażowanego nie jest łatwe.




Pobudka o 7.00 rano. Szybka kawa i w drogę na start. Zawożę moją szybszą połowę przed bramę Uniwersytetu Warszawskiego i czekam na wystrzał informujący o rozpoczęciu biegu. Przez chwilę kibicuję, zagrzewam Maratończyków do walki i nagle się orientuję, że muszę pędzić, bo nie wyrobię się na ustalony punkt czyli 7 km....




Gdy przejeżdżam obok dawnego Kina Moskwa już wiem, że nie mam szans...
Pędzę samochodem najszybciej jak tylko mogę i wypatruje na jaki czas biegną kolejne grupy...to co widzę czyli flagi oznaczone 3.30, 4.00 sprawiają, że wiem, że jestem bardzo w tyle. Dopiero na al. KEN udaje się zatrzymać auto na przystanku autobusowym, na awaryjnych i złapać Chrisa. Zamiast na 7km, jestem w okolicach 10. km. Byliśmy umówieni, że ok 15 km w Miasteczku Wilanów dam mu żel. Niestety do Wilanowa musiałam jechać przez Powsin, światła, korki...no i się nie wyrobiła. Na szczęście złapałam Go w innym miejscu.







Potem już nieco bardziej na luzie kibicowałam na Gagarina i Myśliwieckiej. Potem pojechałam już na metę.




Tam  zdążyłam przywitać oklaskami zwycięzców klasyfikacji ogólnej i najlepszych Polaków. Wielka duma z Artura Jabłońskiego, który wybiegał 4 miejsce wśród Polaków łamiąc 2.30 h !!!






Wróciłam na miejsce kibicowania i czekałam już na Chrisa, który w założeniu miał łamać 3h. Im bliżej tej granicy tym nerwy były coraz większe. Gdy minęły 3 godziny, na metę wbiegł kolega z którym Chris się trzymał prze większość biegu, to zaczęłam panikować. Oczywiście przed oczami miałam wszystkie katastrofy świata. Na szczęście chwilę później wbiegł na metę. Jeszcze tylko  kupić herbatę, dostarczyć ciuchy, pomóc rozmasować skurcze w nogach i dyżur kibica skończony...











Było pięknie, ale strasznie stresująco. Jednak wole martwic się o swoje biegi i mieć na sumieniu ewentualne swoje porażki. Świadomość, ze to od ciebie zależy czy ktoś dostanie żel, izotonik, wodę....a co za tym idzie czy będzie miał "paliwo", czy przyjdzie kryzys itd.  jest stresująca.
Moje usługi kibica przydały się jeszcze na scenie. Dream Run zdobył Drużynowe Mistrzostwo Polski w Maratonie. Yeahhhh!!!!








Podsumowując: myślałam, że stanę sobie spokojnie przy Wilanowskiej pokibicuję godzinkę i przemieszczę się do Miasteczka Wilanów, żeby podać żel...koncepcja niewypał. A spokoju w tym kibicowaniu nie było ani minuty :) Ale w końcu właśnie za emocje tak bardzo kochamy sport!









piątek, 23 września 2016

21 km walki z wiatrem

W minioną niedzielę przebiegłam czwarty półmaraton w ramach Korony Półmaratonów. Tym razem był to Bieg Lechitów w Gnieźnie. Trzeba przyznać, że Korona motywuje nie tylko do biegania, ale także do odwiedzania miejsc w których nigdy wcześniej nie byłam i pewnie gdyby nie start, to nigdy bym się tam nie pojawiła. Także dodatkowy plus za możliwość poznania nieznanych zakątków Polski!



Trasa biegu zaczynała się w pięknym Małym Skansenie w Ostrowie Lednickim, ok 18 km od Gniezna. Tutaj naprawdę jest bajecznie. Młyn, urocze chatki, gospody, miejsca do piknikowania i czyściutkie jezioro. Idealne miejsce na wycieczkę z rodziną. 












Minus był taki, że było naprawdę chłodno i strasznie wiało....Liczyłam naiwnie, że zmieni się kierunek wiatru albo, że w ogóle przestanie wiać...ale niestety to się nie wydarzyło. Jako, że 90% trasy wiodło przez pola i łąki czyli otwartą przestrzeń, to tytułowa "walka z wiatrem" naprawdę nie jest przesadzona. Z wielkim uśmiechem witałam malutkie wioski, które pojawiały się na drodze i osłaniały przed wiatrem. Z relacji z poprzednich edycji biegu wiem, że trasa jest równie uciążliwa gdy pogoda jest słoneczna, ponieważ nie ma prawie wcale cienia. Na trasie spotkamy też kilka podbiegów. Nie jest to z pewnością bieg podczas którego możesz skupić się na podziwianiu widoków ...bo jest dosyć monotonnie. 
Muszę przyznać, że nie przeczytałam regulaminu i sama się wpakowałam na minę.
 Myślałam, że punkty odżywcze będą tradycyjnie na 5, 10 i 15 km - izotoniki, woda i może na 15 km jakiś cukier czy banany...pod takie rozłożenie zaplanowałam kiedy wezmę żele. Dlatego wielkim zaskoczeniem była woda na 3 km...potem ok 9 i 17 km. Izotonik był tylko na pierwszym punkcie, na pozostałych woda i nic więcej. Bieg pod wiatr sprawił, że od początku do końca było mi zimno i że traciłam dużo więcej energii niż normalnie. Pierwszy raz w życiu wzywałam posiłki. A konkretnie męża z izotonikiem na 17km. Żeli już nie miałam, a sił coraz mniej. Chris przybiegł do mnie jakieś 4 km i mnie uratował. Mam nauczkę, żeby czytać regulaminy i nie zakładać, że wszędzie jest tak samo... moja wina! Potem już było z górki, wbiegłam do miasta i ile sił w nogach do mety. 




Na mecie werble, medal i ścianka. Kolejny krok po koronę zrobiony. Uśmiech i satysfakcja były jak zawsze, ale były też mieszane uczucia....jakoś zabrakło mi tu spójności między bieganiem wszystkim co dookoła.




W pakiecie poza numerem i koszulką: deska do krojenia ( nie pytajcie po co, bo nie wiem) oraz wybitnie sportowy zestaw kufel do piwa i wielka butla napoju energetycznego ( nie mylić z izotonikiem). a po biegu czekał posiłek regeneracyjny: kiełbasa, chleb ze smalcem i ogórek...
Naprawdę nie chcę narzekać, ale jakoś butla napoju energetycznego i sport nie idą w parze. Świadome, zdrowe odżywianie, zwłaszcza wśród osób aktywnych tez już nie jest czymś niespotykanym...dlatego fajnie byłoby móc zdrowo zjeść po półmaratonie. 
Skoro podczas 2.PKO Biegu Charytatywnego na warszawskim AWF można było rozdawać jabłka i bakalie, skoro organizatorzy Gorce Ultra Trail mogli namówić właścicieli jedynej karczmy w Gorcach do wprowadzenia menu wegańskiego, to i w Gnieźnie by się udało....no cóż może za rok.

poniedziałek, 12 września 2016

"Chcieć mniej" - Minimalizm w praktyce

"Im częściej nie kupujesz, tym częściej nie kupujesz. Im mniej masz, tym mniej chcesz." - pisze w swojej książce "Chcieć mniej. Minimalizm w praktyce" Katarzyna Kędzierska, autorka bloga SIMPLICITE.
Zastanawiałam się czy ten temat poruszać na blogu, który skupia się na sporcie i aktywnym trybie życia. Jednak szybko doszłam do wniosku, że to właśnie my biegacze, my dziewczyny chodzące na fitness i jogę kochamy gadżety, nowe buty, kolorowe topy, leginsy i akcesoria.... :)




Jestem świeżo po warsztatach z Kasią Kędzierska na których mówiła o tym jak uodpornić się na marketing, jak kupować mniej, wyzbyć się zachcianek i powstrzymać zakupy impulsowe. Na początek trzeba poznać broń przeciwnika, żeby wiedzieć jak nas zaatakuje.

Triki marketingowe

Cały sklep od witryny po przymierzalnie jest dokładnie zaplanowana pułapką na klienta. Firmy kuszą nas atrakcyjnymi witrynami, żeby zachęcić do wejścia do środka. W tym celu najmodniejsze stylizacje lądują na wystawie, często bez ceny, żeby nie odstraszać klienta. Według naukowców na podjęcie decyzji czy do danego sklepu wejdziemy mamy 7 sekund. W tym czasie musimy zostać czymś przyciągnięci....Gdy już wejdziemy na pewno nie zobaczymy kasy. Te umieszczone są zazwyczaj na końcu pomieszczenia, by nie przywoływać myśli o kosztach. Znaczenie ma odpowiednie oświetlenie, rozpylany zapach, muzyka, kolory, a nawet rodzaj wykładziny. Wszystkie te manewry mają sprawić, że poczujemy się wyjątkowo i będziemy chcieli podtrzymać ten stan kupując w tym sklepie rzeczy.
W przypadku sklepów spożywczych bardzo często serwowana jest nam wędrówka po sklepie w poszukiwaniu pieczywa, które jest zazwyczaj na końcu. Wszystko po to, żeby po drodze sięgnąć po towary których nie planowaliśmy kupić. Ceny promocyjne zazwyczaj są na wysokości wzroku, a artykuły które sklep chce sprzedać w pierwszej kolejności w zasięgu ręki. Bez konieczności schylania czy sięgania gdzieś wysoko. Ostatnia pułapka czyha na nas przy kasie. Tam drobiazgi poustawiane w koszykach "uśmiechają się' do znudzonych Kowalskich, którzy stoją w kolejce. Gumy, tabletki od bólu głowy, baterie czy batoniki.... mało kto się im oprze.

Język reklamy

Kasia Kędzierska podczas szkolenia uświadomiła nam, że hasło "Jesteś tego warta" ma już 40 lat. Początkowo dotyczyło tylko farb do włosów, a dzisiaj już wszystkich kosmetyków marki Loreal. Mimo zaawansowanego wieku slogan cały czas działa, ponieważ lubimy o sobie dobrze myśleć. Lubimy się doceniać i nagradzać. No jak to? Nie jestem tego warta? Oczywiście, że jestem! i ciach kolejna szminka, krem czy puder do koszyka.

Większość reklam jest kierowanych do kobiet, bo to my najczęściej podejmujemy decyzje zakupowe . Jednak hasła adresowane do panów też są dokładnie przemyślane. Tak jak te kierowane do kobiet odwołują się do emocji, tak te nastawione na męskiego odbiorce przemawiają do jego ambicji. Dlatego w reklamie nie usłyszysz "kup nowy samochód", a "zainwestuj w komfort i bezpieczeństwo swojej rodziny".

Jak się bronić?




I tu jest moment w którym chciałabym wrócić do cytatu rozpoczynającego ten post. "Im częściej nie kupujesz, tym częściej nie kupujesz. Im mniej masz, tym mniej chcesz." Rzeczywiście jest tak, że gdy przez jakiś czas opieramy się pokusie robienia zakupów, to nagle odkrywamy bogactwo naszej szafy, stajemy się bardziej kreatywni i okazuje się, że mamy mniejsze potrzeby. Naprawdę kolejny zegarek do biegania czy 58 opaska nie poprawią naszych wyników.

Jeśli nie chcesz niczego kupić, to omijaj miejsca w których możesz się na coś skusić. O ile łatwo jest omijać centra handlowe, targi i butiki o tyle sklepy internetowe mogą być zagrożeniem dla naszego minimalizmu. W tym celu pomocne będzie "odlajkowanie" ulubionych marek. Nie będą kusiły nas nowości, które w sieciówkach takich jak Zara pojawiają się niemal co tydzień...

Brak kompromisów zakupowych. Chciałaś leginsy na jesień, ale były szorty z wyprzedaży więc kupiłaś? Szorty włożysz dopiero za rok na wakacjach, a leginsy i tak musisz kupić czyli wydajesz podwójnie...

Listy zakupów. Jeśli masz konkretną potrzebę, to spisz rzeczy, które musisz kupić z maksymalnie dokładnym opisem. Tak, żebyś była z zakupu zadowolona i żeby długo służył.

Uwaga "różowy podatek" - Kasia uświadomiła nas wczoraj, że na damskie artykuły jest wyższy podatek... dlatego rzeczy dla dziewczyn są droższe. Dlatego czasami warto zajrzeć na dział męski po szalik, czapkę, sweter czy np saszetkę do biegania. Jeśli nie zależy nam koniecznie na landrynkowym różu czy turkusie, to może się okazać, że zaoszczędzimy.

Efekt latte czyli cała masa malutkich wydatków, które składają się na wielkie sumy. Jeśli dodamy do siebie kwoty, które płacimy za kawę na mieście,koktajl, owsiankę, kanapkę, taksówkę, nową opaskę czy lemoniadę to okazuje się, że w skali miesiąca mogłybyśmy sobie kupić coś naprawdę fajnego. Ja zrobiłam taki eksperyment, że przez 9 miesięcy nie kupowałam kawy w bufecie. Codziennie wrzucałam 10 złotych do skarbonki. Od stycznia do września, za te nie wypite kawy uzbierałam pieniądze na bilet lotniczy do Tajlandii. (autentyk!)


Zaniepokojonym wyjaśniam, że nie przestanę teraz kupować i nikogo do tego nie namawiam. Chodzi tylko o bycie świadomym konsumentem, a nie zbieraczem.

"Mniej nie oznacza wcale. Mniej nie oznacza również za mało".

A więcej na temat minimalizmu w książce" Chcieć mniej. Minimalizm w praktyce"

wtorek, 6 września 2016

Korona na horyzoncie! 26. Półmaraton Philips - Piła

Wyjazd do Piły stanowił dla mnie spore wyzwanie. I o dziwo nie chodziło tu wcale o bieganie. Większym wyzwaniem było dotarcie na miejsce. Mam prawo jazdy od wielu lat, jeżdżę codziennie. Jednak zazwyczaj po mieście i mistrzem szosy nie jestem. Dlatego samotny wyjazd samochodem na drugi koniec Polski ( do miasta w którym nigdy nie byłam i które nie należy do tych do których drogowskaz masz co 500 metrów ) był wyzwaniem. Po drodze komórka się rozładowała, co skutkowało brakiem nawigacji, zgubieniem i dwoma mandatami. Jednak po tych przygodach dotarłam w końcu na miejsce, a tam już same miłe niespodzianki. Biuro zawodów czynne do 23.00, w pakiecie ładna koszulka. Start oddalony o 300 metrów od mojego noclegu i jeszcze uprzejmość ze strony hotelu, który przedłużył dobę tak by wszyscy mogli po biegu wziąć prysznic i się przebrać. 




Sama trasa, posiada wszelkie atesty, ma niewiele przewyższeń i z całą pewnością można ją nazwać szybka. Idealna do kręcenia życiówek. Jeśli ktoś się nastawia na run&travel, podziwianie widoków i odwrócenie uwagi od zmęczenia pięknym krajobrazem, to niestety będzie rozczarowany. Delikatnie mówiąc trasa do ciekawych nie należy i tu postawię kropkę w tym temacie, bo nie chcę nikogo urazić.

Na szczęście uzbrojona w slow podejście, dwa żele i kanał "Have a GREAT Day!" ze Sptify na uszach miałam tak dobry humor, że nawet brak atrakcji na trasie nie spowodowało kryzysu.

Przed erą "Slow Sport" gdy biegałam na ciśnieniu, stresowałam się czy wynik będzie wystarczająco dobry, czy będzie życiówka; było mi dużo trudniej.  Teraz mam wyluzowane i pozytywne podejście. Ciesze się biegiem. Taka myśl, że jeśli będzie ciężko mogę zwolnić, mogę się zatrzymać czy w razie takiej konieczności mogę nawet zejść z trasy ( I NIC SIĘ NIE STANIE, BO JESTEM AMATOREM) sprawia, że te kryzysy nie przychodzą, że wyniki są całkiem ok, a ja wbiegam na metę z uśmiechem. Wolność w głowie w moim przypadku ma bezpośrednie przełożenie na lekkie nogi. ( na zdjęciu 18 km, jak widać dramatu nie ma ;))





Na mecie na moja szyję trafił medal z sylwetką Jana Huruka, Mistrza Polski w półmaratonie z 1992 roku i olimpijczyka z Barcelony, wielokrotnego reprezentanta Polski w biegach długodystansowych. Będzie to już 11. medal z wizerunkiem najlepszych polskich maratończyków w unikalnej kolekcji medali pilskiego półmaratonu.

 Dla mnie był to 3 start w ramach Korony Półmaratonów i muszę powiedzieć, że to wyzwanie jest świetna motywacja do biegania, ale też zwiedzania polskich miast. Przede mną jeszcze dwa półmaratony w tym roku - Gniezno i Kraków. 

Nie wiem czy po zdobyciu korony będę jeszcze biegała miejskie połówki czy przeniosę się w góry ...ale  to sprawa, którą sobie przemyślę planując kolejny sezon i podzielę się z Wami 1 stycznia :)

środa, 31 sierpnia 2016

Jak zorganizować własny bieg?

Podobnie jak większości ludzi na świecie marzy się gdzieś, kiedyś w przyszłości własna knajpa, tak wśród biegaczy jednym z popularniejszych marzeń jest organizacja własnego biegu. Kasia Łapińska Małkiewicz postanowiła swoje marzenie zrealizować. 



 


Wyobraźcie sobie bieg na 5 km trailową trasą przez łąki, las i drogi lokalne. Po którym gospodynie częstują ciastem, robią kawę i herbatę, a wszyscy lokalni mieszkańcy kibicują. Bieg w który zaangażowani są sąsiedzi, rodziny, przyjaciele, Straż Pożarna, lokalni przedsiębiorcy, a nawet Ksiądz, który podczas ogłoszeń parafialnych informuje o wydarzeniu. Bieg w którym wszyscy dostają nagrody. Bieg, który ściąga kilkaset osób z całego województwa, a jest organizowany we wsi liczącej zaledwie 25 gospodarstw. 


 
Już 4 września odbędzie się  III Sąsiedzka Runda, który wspólnie z rodziną i sąsiadami organizuje w małej wsi koło Radzymina. 



Od pomysłu do realizacji I Sąsiedzkiej Rundy

Pomysł na bieg zrodził się w połowie września 2014 roku w luźnej rozmowie Przyjaciół uczestniczących w biegu Skaryszewska 9. Wtedy wydało nam się to bardzo mało realne. Jednak nakręceni pomysłem jeszcze tego samego wieczoru stworzyliśmy logo i nazwę naszego biegu. Te podstawy dały siłę i motywację do dalszego działania. Już następnego dnia mieliśmy pierwszego sponsora i zarazem nagrodę główną. Potraktowałam Imprezę nie tylko jako zawody sportowe, ale jako integrację sąsiedzką i możliwość poznania nowych przyjaciół
Przygotowania zaczęliśmy od ustalenia trasy biegu i daty, która by nie kolidowała z innymi biegami. Podzieliliśmy się na zadania i rozpisaliśmy ich harmonogram.
Na początku odzew ludzi nie był zbyt pozytywny, ale widząc nasz zapał do pracy nawet najgorsi oponenci w końcu zabrali się do treningu a także pomocy w organizacji
 Nie pomyśleliśmy wcześniej o technicznych aspektach imprezy, nie mieliśmy pojęcia o kosztach, obraliśmy sobie zbyt mało czasu na zorganizowanie wszystkiego. A mimo wszystko udało się!


Bieganie sposobem na integrację lokalnej społeczności

Impreza jest od początku do końca naszym pomysłem i każdy z naszych Sąsiadów i Przyjaciół czuje się jej ważną częścią. Starsi mieszkańcy, pamiętający dawne czasy, nie mogą wyjść z podziwu jak można zorganizować imprezę, na której wszystko będzie za darmo. Jak możliwe jest, że we wsi która liczy 25 gospodarstw może zgromadzić się kilkaset osób we wspólnej sprawie. Od najmłodszego do najstarszego, ramię w ramię pracujemy i cieszymy się później z osiągniętego efektu





Coraz ambitniejsze cele

Każda edycja biegu sprawiła nam radość, jednak apetyt rośnie w miarę jedzenia i cały czas podnosimy wyżej poprzeczkę.  Chcemy, żeby bieg był jak najbardziej atrakcyjny, żeby było coraz więcej uczestników, nie zatracając jednocześnie jej podstawowego celu czyli integracji i wspólnego spotkania.
Przy ilości tak wielu startujących stawiamy sobie pewne pytania: czy warto włączyć na tym etapie firmy, które dbają o oprawę techniczną biegu - mierzą czas, dokonują zapisów, przyjmują wpłaty na konto. Czy znajdować sponsorów strategicznych, którzy w zamian za większą pomoc będą uzurpować sobie prawa do zmian w całokształcie imprezy? Problem również spowodowałoby wydłużenie dystansu, naszym zdaniem finalnie zmniejszyłoby ilość uczestników, ponadto wymagało by wytyczenia trasy po większej ilości dróg - co również powoduje dodatkowe koszty planowania, a także kompletowanie dokumentacji i dialog z Policją oraz zarządcami dróg
W tej chwili pozostajemy wierni pierwotnej formie imprezy, ze wszystkimi jej smaczkami, zwiększamy ilość atrakcji oraz niespotykanych nagród od naszych Przyjaciół – Sponsorów

Niespodzianki na trasie?

Trasa będzie w formie pętli po drogach lokalnych, mniej asfaltu, więcej terenu i widoków cieszących oko. Są nowe nagrody - od lotu awionetką po zmianę opon w zaprzyjaźnionym warsztacie. No i nagroda główna weekend w 5* hotelu w Krakowie dla dwóch osób. Co do atrakcji to będzie ich niewspółmiernie wiele w stosunku do biegów komercyjnych. Od słodkiego poczęstunku, przez filmowanie dronem po kolorową watę cukrową dla najmłodszych. Przybądźcie a zobaczycie!!!