poniedziałek, 26 września 2016

Maraton Warszawski okiem kibica

Żele, woda, ciuchy przed startem, ciuchy po starcie...trasa, zamknięte ulice, drogi dojazdu, przeliczanie średniego tempa na konkretne godziny przy kolejnych punktach odżywczych, zdjęcia, filmy......aaaaaa!!!! życie kibica zaangażowanego nie jest łatwe.




Pobudka o 7.00 rano. Szybka kawa i w drogę na start. Zawożę moją szybszą połowę przed bramę Uniwersytetu Warszawskiego i czekam na wystrzał informujący o rozpoczęciu biegu. Przez chwilę kibicuję, zagrzewam Maratończyków do walki i nagle się orientuję, że muszę pędzić, bo nie wyrobię się na ustalony punkt czyli 7 km....




Gdy przejeżdżam obok dawnego Kina Moskwa już wiem, że nie mam szans...
Pędzę samochodem najszybciej jak tylko mogę i wypatruje na jaki czas biegną kolejne grupy...to co widzę czyli flagi oznaczone 3.30, 4.00 sprawiają, że wiem, że jestem bardzo w tyle. Dopiero na al. KEN udaje się zatrzymać auto na przystanku autobusowym, na awaryjnych i złapać Chrisa. Zamiast na 7km, jestem w okolicach 10. km. Byliśmy umówieni, że ok 15 km w Miasteczku Wilanów dam mu żel. Niestety do Wilanowa musiałam jechać przez Powsin, światła, korki...no i się nie wyrobiła. Na szczęście złapałam Go w innym miejscu.







Potem już nieco bardziej na luzie kibicowałam na Gagarina i Myśliwieckiej. Potem pojechałam już na metę.




Tam  zdążyłam przywitać oklaskami zwycięzców klasyfikacji ogólnej i najlepszych Polaków. Wielka duma z Artura Jabłońskiego, który wybiegał 4 miejsce wśród Polaków łamiąc 2.30 h !!!






Wróciłam na miejsce kibicowania i czekałam już na Chrisa, który w założeniu miał łamać 3h. Im bliżej tej granicy tym nerwy były coraz większe. Gdy minęły 3 godziny, na metę wbiegł kolega z którym Chris się trzymał prze większość biegu, to zaczęłam panikować. Oczywiście przed oczami miałam wszystkie katastrofy świata. Na szczęście chwilę później wbiegł na metę. Jeszcze tylko  kupić herbatę, dostarczyć ciuchy, pomóc rozmasować skurcze w nogach i dyżur kibica skończony...











Było pięknie, ale strasznie stresująco. Jednak wole martwic się o swoje biegi i mieć na sumieniu ewentualne swoje porażki. Świadomość, ze to od ciebie zależy czy ktoś dostanie żel, izotonik, wodę....a co za tym idzie czy będzie miał "paliwo", czy przyjdzie kryzys itd.  jest stresująca.
Moje usługi kibica przydały się jeszcze na scenie. Dream Run zdobył Drużynowe Mistrzostwo Polski w Maratonie. Yeahhhh!!!!








Podsumowując: myślałam, że stanę sobie spokojnie przy Wilanowskiej pokibicuję godzinkę i przemieszczę się do Miasteczka Wilanów, żeby podać żel...koncepcja niewypał. A spokoju w tym kibicowaniu nie było ani minuty :) Ale w końcu właśnie za emocje tak bardzo kochamy sport!









piątek, 23 września 2016

21 km walki z wiatrem

W minioną niedzielę przebiegłam czwarty półmaraton w ramach Korony Półmaratonów. Tym razem był to Bieg Lechitów w Gnieźnie. Trzeba przyznać, że Korona motywuje nie tylko do biegania, ale także do odwiedzania miejsc w których nigdy wcześniej nie byłam i pewnie gdyby nie start, to nigdy bym się tam nie pojawiła. Także dodatkowy plus za możliwość poznania nieznanych zakątków Polski!



Trasa biegu zaczynała się w pięknym Małym Skansenie w Ostrowie Lednickim, ok 18 km od Gniezna. Tutaj naprawdę jest bajecznie. Młyn, urocze chatki, gospody, miejsca do piknikowania i czyściutkie jezioro. Idealne miejsce na wycieczkę z rodziną. 












Minus był taki, że było naprawdę chłodno i strasznie wiało....Liczyłam naiwnie, że zmieni się kierunek wiatru albo, że w ogóle przestanie wiać...ale niestety to się nie wydarzyło. Jako, że 90% trasy wiodło przez pola i łąki czyli otwartą przestrzeń, to tytułowa "walka z wiatrem" naprawdę nie jest przesadzona. Z wielkim uśmiechem witałam malutkie wioski, które pojawiały się na drodze i osłaniały przed wiatrem. Z relacji z poprzednich edycji biegu wiem, że trasa jest równie uciążliwa gdy pogoda jest słoneczna, ponieważ nie ma prawie wcale cienia. Na trasie spotkamy też kilka podbiegów. Nie jest to z pewnością bieg podczas którego możesz skupić się na podziwianiu widoków ...bo jest dosyć monotonnie. 
Muszę przyznać, że nie przeczytałam regulaminu i sama się wpakowałam na minę.
 Myślałam, że punkty odżywcze będą tradycyjnie na 5, 10 i 15 km - izotoniki, woda i może na 15 km jakiś cukier czy banany...pod takie rozłożenie zaplanowałam kiedy wezmę żele. Dlatego wielkim zaskoczeniem była woda na 3 km...potem ok 9 i 17 km. Izotonik był tylko na pierwszym punkcie, na pozostałych woda i nic więcej. Bieg pod wiatr sprawił, że od początku do końca było mi zimno i że traciłam dużo więcej energii niż normalnie. Pierwszy raz w życiu wzywałam posiłki. A konkretnie męża z izotonikiem na 17km. Żeli już nie miałam, a sił coraz mniej. Chris przybiegł do mnie jakieś 4 km i mnie uratował. Mam nauczkę, żeby czytać regulaminy i nie zakładać, że wszędzie jest tak samo... moja wina! Potem już było z górki, wbiegłam do miasta i ile sił w nogach do mety. 




Na mecie werble, medal i ścianka. Kolejny krok po koronę zrobiony. Uśmiech i satysfakcja były jak zawsze, ale były też mieszane uczucia....jakoś zabrakło mi tu spójności między bieganiem wszystkim co dookoła.




W pakiecie poza numerem i koszulką: deska do krojenia ( nie pytajcie po co, bo nie wiem) oraz wybitnie sportowy zestaw kufel do piwa i wielka butla napoju energetycznego ( nie mylić z izotonikiem). a po biegu czekał posiłek regeneracyjny: kiełbasa, chleb ze smalcem i ogórek...
Naprawdę nie chcę narzekać, ale jakoś butla napoju energetycznego i sport nie idą w parze. Świadome, zdrowe odżywianie, zwłaszcza wśród osób aktywnych tez już nie jest czymś niespotykanym...dlatego fajnie byłoby móc zdrowo zjeść po półmaratonie. 
Skoro podczas 2.PKO Biegu Charytatywnego na warszawskim AWF można było rozdawać jabłka i bakalie, skoro organizatorzy Gorce Ultra Trail mogli namówić właścicieli jedynej karczmy w Gorcach do wprowadzenia menu wegańskiego, to i w Gnieźnie by się udało....no cóż może za rok.

poniedziałek, 12 września 2016

"Chcieć mniej" - Minimalizm w praktyce

"Im częściej nie kupujesz, tym częściej nie kupujesz. Im mniej masz, tym mniej chcesz." - pisze w swojej książce "Chcieć mniej. Minimalizm w praktyce" Katarzyna Kędzierska, autorka bloga SIMPLICITE.
Zastanawiałam się czy ten temat poruszać na blogu, który skupia się na sporcie i aktywnym trybie życia. Jednak szybko doszłam do wniosku, że to właśnie my biegacze, my dziewczyny chodzące na fitness i jogę kochamy gadżety, nowe buty, kolorowe topy, leginsy i akcesoria.... :)




Jestem świeżo po warsztatach z Kasią Kędzierska na których mówiła o tym jak uodpornić się na marketing, jak kupować mniej, wyzbyć się zachcianek i powstrzymać zakupy impulsowe. Na początek trzeba poznać broń przeciwnika, żeby wiedzieć jak nas zaatakuje.

Triki marketingowe

Cały sklep od witryny po przymierzalnie jest dokładnie zaplanowana pułapką na klienta. Firmy kuszą nas atrakcyjnymi witrynami, żeby zachęcić do wejścia do środka. W tym celu najmodniejsze stylizacje lądują na wystawie, często bez ceny, żeby nie odstraszać klienta. Według naukowców na podjęcie decyzji czy do danego sklepu wejdziemy mamy 7 sekund. W tym czasie musimy zostać czymś przyciągnięci....Gdy już wejdziemy na pewno nie zobaczymy kasy. Te umieszczone są zazwyczaj na końcu pomieszczenia, by nie przywoływać myśli o kosztach. Znaczenie ma odpowiednie oświetlenie, rozpylany zapach, muzyka, kolory, a nawet rodzaj wykładziny. Wszystkie te manewry mają sprawić, że poczujemy się wyjątkowo i będziemy chcieli podtrzymać ten stan kupując w tym sklepie rzeczy.
W przypadku sklepów spożywczych bardzo często serwowana jest nam wędrówka po sklepie w poszukiwaniu pieczywa, które jest zazwyczaj na końcu. Wszystko po to, żeby po drodze sięgnąć po towary których nie planowaliśmy kupić. Ceny promocyjne zazwyczaj są na wysokości wzroku, a artykuły które sklep chce sprzedać w pierwszej kolejności w zasięgu ręki. Bez konieczności schylania czy sięgania gdzieś wysoko. Ostatnia pułapka czyha na nas przy kasie. Tam drobiazgi poustawiane w koszykach "uśmiechają się' do znudzonych Kowalskich, którzy stoją w kolejce. Gumy, tabletki od bólu głowy, baterie czy batoniki.... mało kto się im oprze.

Język reklamy

Kasia Kędzierska podczas szkolenia uświadomiła nam, że hasło "Jesteś tego warta" ma już 40 lat. Początkowo dotyczyło tylko farb do włosów, a dzisiaj już wszystkich kosmetyków marki Loreal. Mimo zaawansowanego wieku slogan cały czas działa, ponieważ lubimy o sobie dobrze myśleć. Lubimy się doceniać i nagradzać. No jak to? Nie jestem tego warta? Oczywiście, że jestem! i ciach kolejna szminka, krem czy puder do koszyka.

Większość reklam jest kierowanych do kobiet, bo to my najczęściej podejmujemy decyzje zakupowe . Jednak hasła adresowane do panów też są dokładnie przemyślane. Tak jak te kierowane do kobiet odwołują się do emocji, tak te nastawione na męskiego odbiorce przemawiają do jego ambicji. Dlatego w reklamie nie usłyszysz "kup nowy samochód", a "zainwestuj w komfort i bezpieczeństwo swojej rodziny".

Jak się bronić?




I tu jest moment w którym chciałabym wrócić do cytatu rozpoczynającego ten post. "Im częściej nie kupujesz, tym częściej nie kupujesz. Im mniej masz, tym mniej chcesz." Rzeczywiście jest tak, że gdy przez jakiś czas opieramy się pokusie robienia zakupów, to nagle odkrywamy bogactwo naszej szafy, stajemy się bardziej kreatywni i okazuje się, że mamy mniejsze potrzeby. Naprawdę kolejny zegarek do biegania czy 58 opaska nie poprawią naszych wyników.

Jeśli nie chcesz niczego kupić, to omijaj miejsca w których możesz się na coś skusić. O ile łatwo jest omijać centra handlowe, targi i butiki o tyle sklepy internetowe mogą być zagrożeniem dla naszego minimalizmu. W tym celu pomocne będzie "odlajkowanie" ulubionych marek. Nie będą kusiły nas nowości, które w sieciówkach takich jak Zara pojawiają się niemal co tydzień...

Brak kompromisów zakupowych. Chciałaś leginsy na jesień, ale były szorty z wyprzedaży więc kupiłaś? Szorty włożysz dopiero za rok na wakacjach, a leginsy i tak musisz kupić czyli wydajesz podwójnie...

Listy zakupów. Jeśli masz konkretną potrzebę, to spisz rzeczy, które musisz kupić z maksymalnie dokładnym opisem. Tak, żebyś była z zakupu zadowolona i żeby długo służył.

Uwaga "różowy podatek" - Kasia uświadomiła nas wczoraj, że na damskie artykuły jest wyższy podatek... dlatego rzeczy dla dziewczyn są droższe. Dlatego czasami warto zajrzeć na dział męski po szalik, czapkę, sweter czy np saszetkę do biegania. Jeśli nie zależy nam koniecznie na landrynkowym różu czy turkusie, to może się okazać, że zaoszczędzimy.

Efekt latte czyli cała masa malutkich wydatków, które składają się na wielkie sumy. Jeśli dodamy do siebie kwoty, które płacimy za kawę na mieście,koktajl, owsiankę, kanapkę, taksówkę, nową opaskę czy lemoniadę to okazuje się, że w skali miesiąca mogłybyśmy sobie kupić coś naprawdę fajnego. Ja zrobiłam taki eksperyment, że przez 9 miesięcy nie kupowałam kawy w bufecie. Codziennie wrzucałam 10 złotych do skarbonki. Od stycznia do września, za te nie wypite kawy uzbierałam pieniądze na bilet lotniczy do Tajlandii. (autentyk!)


Zaniepokojonym wyjaśniam, że nie przestanę teraz kupować i nikogo do tego nie namawiam. Chodzi tylko o bycie świadomym konsumentem, a nie zbieraczem.

"Mniej nie oznacza wcale. Mniej nie oznacza również za mało".

A więcej na temat minimalizmu w książce" Chcieć mniej. Minimalizm w praktyce"

wtorek, 6 września 2016

Korona na horyzoncie! 26. Półmaraton Philips - Piła

Wyjazd do Piły stanowił dla mnie spore wyzwanie. I o dziwo nie chodziło tu wcale o bieganie. Większym wyzwaniem było dotarcie na miejsce. Mam prawo jazdy od wielu lat, jeżdżę codziennie. Jednak zazwyczaj po mieście i mistrzem szosy nie jestem. Dlatego samotny wyjazd samochodem na drugi koniec Polski ( do miasta w którym nigdy nie byłam i które nie należy do tych do których drogowskaz masz co 500 metrów ) był wyzwaniem. Po drodze komórka się rozładowała, co skutkowało brakiem nawigacji, zgubieniem i dwoma mandatami. Jednak po tych przygodach dotarłam w końcu na miejsce, a tam już same miłe niespodzianki. Biuro zawodów czynne do 23.00, w pakiecie ładna koszulka. Start oddalony o 300 metrów od mojego noclegu i jeszcze uprzejmość ze strony hotelu, który przedłużył dobę tak by wszyscy mogli po biegu wziąć prysznic i się przebrać. 




Sama trasa, posiada wszelkie atesty, ma niewiele przewyższeń i z całą pewnością można ją nazwać szybka. Idealna do kręcenia życiówek. Jeśli ktoś się nastawia na run&travel, podziwianie widoków i odwrócenie uwagi od zmęczenia pięknym krajobrazem, to niestety będzie rozczarowany. Delikatnie mówiąc trasa do ciekawych nie należy i tu postawię kropkę w tym temacie, bo nie chcę nikogo urazić.

Na szczęście uzbrojona w slow podejście, dwa żele i kanał "Have a GREAT Day!" ze Sptify na uszach miałam tak dobry humor, że nawet brak atrakcji na trasie nie spowodowało kryzysu.

Przed erą "Slow Sport" gdy biegałam na ciśnieniu, stresowałam się czy wynik będzie wystarczająco dobry, czy będzie życiówka; było mi dużo trudniej.  Teraz mam wyluzowane i pozytywne podejście. Ciesze się biegiem. Taka myśl, że jeśli będzie ciężko mogę zwolnić, mogę się zatrzymać czy w razie takiej konieczności mogę nawet zejść z trasy ( I NIC SIĘ NIE STANIE, BO JESTEM AMATOREM) sprawia, że te kryzysy nie przychodzą, że wyniki są całkiem ok, a ja wbiegam na metę z uśmiechem. Wolność w głowie w moim przypadku ma bezpośrednie przełożenie na lekkie nogi. ( na zdjęciu 18 km, jak widać dramatu nie ma ;))





Na mecie na moja szyję trafił medal z sylwetką Jana Huruka, Mistrza Polski w półmaratonie z 1992 roku i olimpijczyka z Barcelony, wielokrotnego reprezentanta Polski w biegach długodystansowych. Będzie to już 11. medal z wizerunkiem najlepszych polskich maratończyków w unikalnej kolekcji medali pilskiego półmaratonu.

 Dla mnie był to 3 start w ramach Korony Półmaratonów i muszę powiedzieć, że to wyzwanie jest świetna motywacja do biegania, ale też zwiedzania polskich miast. Przede mną jeszcze dwa półmaratony w tym roku - Gniezno i Kraków. 

Nie wiem czy po zdobyciu korony będę jeszcze biegała miejskie połówki czy przeniosę się w góry ...ale  to sprawa, którą sobie przemyślę planując kolejny sezon i podzielę się z Wami 1 stycznia :)