wtorek, 6 września 2016

Korona na horyzoncie! 26. Półmaraton Philips - Piła

Wyjazd do Piły stanowił dla mnie spore wyzwanie. I o dziwo nie chodziło tu wcale o bieganie. Większym wyzwaniem było dotarcie na miejsce. Mam prawo jazdy od wielu lat, jeżdżę codziennie. Jednak zazwyczaj po mieście i mistrzem szosy nie jestem. Dlatego samotny wyjazd samochodem na drugi koniec Polski ( do miasta w którym nigdy nie byłam i które nie należy do tych do których drogowskaz masz co 500 metrów ) był wyzwaniem. Po drodze komórka się rozładowała, co skutkowało brakiem nawigacji, zgubieniem i dwoma mandatami. Jednak po tych przygodach dotarłam w końcu na miejsce, a tam już same miłe niespodzianki. Biuro zawodów czynne do 23.00, w pakiecie ładna koszulka. Start oddalony o 300 metrów od mojego noclegu i jeszcze uprzejmość ze strony hotelu, który przedłużył dobę tak by wszyscy mogli po biegu wziąć prysznic i się przebrać. 




Sama trasa, posiada wszelkie atesty, ma niewiele przewyższeń i z całą pewnością można ją nazwać szybka. Idealna do kręcenia życiówek. Jeśli ktoś się nastawia na run&travel, podziwianie widoków i odwrócenie uwagi od zmęczenia pięknym krajobrazem, to niestety będzie rozczarowany. Delikatnie mówiąc trasa do ciekawych nie należy i tu postawię kropkę w tym temacie, bo nie chcę nikogo urazić.

Na szczęście uzbrojona w slow podejście, dwa żele i kanał "Have a GREAT Day!" ze Sptify na uszach miałam tak dobry humor, że nawet brak atrakcji na trasie nie spowodowało kryzysu.

Przed erą "Slow Sport" gdy biegałam na ciśnieniu, stresowałam się czy wynik będzie wystarczająco dobry, czy będzie życiówka; było mi dużo trudniej.  Teraz mam wyluzowane i pozytywne podejście. Ciesze się biegiem. Taka myśl, że jeśli będzie ciężko mogę zwolnić, mogę się zatrzymać czy w razie takiej konieczności mogę nawet zejść z trasy ( I NIC SIĘ NIE STANIE, BO JESTEM AMATOREM) sprawia, że te kryzysy nie przychodzą, że wyniki są całkiem ok, a ja wbiegam na metę z uśmiechem. Wolność w głowie w moim przypadku ma bezpośrednie przełożenie na lekkie nogi. ( na zdjęciu 18 km, jak widać dramatu nie ma ;))





Na mecie na moja szyję trafił medal z sylwetką Jana Huruka, Mistrza Polski w półmaratonie z 1992 roku i olimpijczyka z Barcelony, wielokrotnego reprezentanta Polski w biegach długodystansowych. Będzie to już 11. medal z wizerunkiem najlepszych polskich maratończyków w unikalnej kolekcji medali pilskiego półmaratonu.

 Dla mnie był to 3 start w ramach Korony Półmaratonów i muszę powiedzieć, że to wyzwanie jest świetna motywacja do biegania, ale też zwiedzania polskich miast. Przede mną jeszcze dwa półmaratony w tym roku - Gniezno i Kraków. 

Nie wiem czy po zdobyciu korony będę jeszcze biegała miejskie połówki czy przeniosę się w góry ...ale  to sprawa, którą sobie przemyślę planując kolejny sezon i podzielę się z Wami 1 stycznia :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz