piątek, 23 września 2016

21 km walki z wiatrem

W minioną niedzielę przebiegłam czwarty półmaraton w ramach Korony Półmaratonów. Tym razem był to Bieg Lechitów w Gnieźnie. Trzeba przyznać, że Korona motywuje nie tylko do biegania, ale także do odwiedzania miejsc w których nigdy wcześniej nie byłam i pewnie gdyby nie start, to nigdy bym się tam nie pojawiła. Także dodatkowy plus za możliwość poznania nieznanych zakątków Polski!



Trasa biegu zaczynała się w pięknym Małym Skansenie w Ostrowie Lednickim, ok 18 km od Gniezna. Tutaj naprawdę jest bajecznie. Młyn, urocze chatki, gospody, miejsca do piknikowania i czyściutkie jezioro. Idealne miejsce na wycieczkę z rodziną. 












Minus był taki, że było naprawdę chłodno i strasznie wiało....Liczyłam naiwnie, że zmieni się kierunek wiatru albo, że w ogóle przestanie wiać...ale niestety to się nie wydarzyło. Jako, że 90% trasy wiodło przez pola i łąki czyli otwartą przestrzeń, to tytułowa "walka z wiatrem" naprawdę nie jest przesadzona. Z wielkim uśmiechem witałam malutkie wioski, które pojawiały się na drodze i osłaniały przed wiatrem. Z relacji z poprzednich edycji biegu wiem, że trasa jest równie uciążliwa gdy pogoda jest słoneczna, ponieważ nie ma prawie wcale cienia. Na trasie spotkamy też kilka podbiegów. Nie jest to z pewnością bieg podczas którego możesz skupić się na podziwianiu widoków ...bo jest dosyć monotonnie. 
Muszę przyznać, że nie przeczytałam regulaminu i sama się wpakowałam na minę.
 Myślałam, że punkty odżywcze będą tradycyjnie na 5, 10 i 15 km - izotoniki, woda i może na 15 km jakiś cukier czy banany...pod takie rozłożenie zaplanowałam kiedy wezmę żele. Dlatego wielkim zaskoczeniem była woda na 3 km...potem ok 9 i 17 km. Izotonik był tylko na pierwszym punkcie, na pozostałych woda i nic więcej. Bieg pod wiatr sprawił, że od początku do końca było mi zimno i że traciłam dużo więcej energii niż normalnie. Pierwszy raz w życiu wzywałam posiłki. A konkretnie męża z izotonikiem na 17km. Żeli już nie miałam, a sił coraz mniej. Chris przybiegł do mnie jakieś 4 km i mnie uratował. Mam nauczkę, żeby czytać regulaminy i nie zakładać, że wszędzie jest tak samo... moja wina! Potem już było z górki, wbiegłam do miasta i ile sił w nogach do mety. 




Na mecie werble, medal i ścianka. Kolejny krok po koronę zrobiony. Uśmiech i satysfakcja były jak zawsze, ale były też mieszane uczucia....jakoś zabrakło mi tu spójności między bieganiem wszystkim co dookoła.




W pakiecie poza numerem i koszulką: deska do krojenia ( nie pytajcie po co, bo nie wiem) oraz wybitnie sportowy zestaw kufel do piwa i wielka butla napoju energetycznego ( nie mylić z izotonikiem). a po biegu czekał posiłek regeneracyjny: kiełbasa, chleb ze smalcem i ogórek...
Naprawdę nie chcę narzekać, ale jakoś butla napoju energetycznego i sport nie idą w parze. Świadome, zdrowe odżywianie, zwłaszcza wśród osób aktywnych tez już nie jest czymś niespotykanym...dlatego fajnie byłoby móc zdrowo zjeść po półmaratonie. 
Skoro podczas 2.PKO Biegu Charytatywnego na warszawskim AWF można było rozdawać jabłka i bakalie, skoro organizatorzy Gorce Ultra Trail mogli namówić właścicieli jedynej karczmy w Gorcach do wprowadzenia menu wegańskiego, to i w Gnieźnie by się udało....no cóż może za rok.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz