poniedziałek, 27 czerwca 2016

Małe biegi = duża sprawa !!!

Zazwyczaj biorę udział w biegach masowych organizowanych przez duże miasta, głównie dlatego, że mieszkam w Warszawie, a gdy wyruszam gdzieś w świat, to też raczej szlakiem metropolii. Biegałam już we Wrocławiu, Poznaniu, Toruniu, Łodzi, Krakowie, Budapeszcie czy Lizbonie. Wszystkie te starty były interesujące, mogłam biegając odkrywać nieznane zakątki i zwiedzać z zupełnie innej perspektywy. Kibice ustawieni wzdłuż ulic, strefy dopingu, koncerty, expo, jednym zdaniem gigantyczna machina biegowa. Zupełnie inaczej jest na małych biegach lokalnych.



Sobota godzina 10.00 Konstancin - Jeziorna "Bieg Konstanciński im. Piotra Nurowskiego", 10 km, 35 stopni. Start biegu w przepięknym Parku Zdrojowym, następnie trasa wyznaczona zacienionymi ulicami miasteczka. Po drodze lasy, piękne domy, ogrody, naprawdę przyjemnie było zwiedzić na biegowo Konstancin. Upał był nie do wytrzymania, ale mieszkańcy robili co mogli, żeby wspierać biegaczy. Wychodzili przed domy z wężami ogrodowymi i robili kurtyny wodne, motywowali też okrzykami i oklaskami.Widać było, że traktują to wydarzenie jak święto Konstancina. Nikt się nie wkurzał, nikt nie poganiał i nie trąbił. Oczywiście nie porównuję małej uliczki do Marszałkowskiej, ale fakt faktem, że nastawienie dużo bardziej przyjacielskie. Bieg bardzo polecam. Duży plus za trasę, organizację, atrakcje przed i po biegu. Minusem dla mnie była temperatura, mimo że starałam się dużo pić, to odwodniłam organizm, miałam zawroty głowy i otrzymałam wiele sygnałów od mojego organizmu, że ma już dosyć. Na trasie wiele osób zasłabło, punkt medyczny miał pełne ręce roboty. Dlatego pamiętajcie, że z upałami nie ma żartów.


Na mecie spotkałam super ekipę z Mamy Ruszamy!



Cieszę się, że pobiegłam w tym biegu, bo przypomniałam sobie jak piękne są te okolice i z pewnością przyjadę tu na wycieczkę rowerową. Zwłaszcza, że odkryłam bardzo fajną cukiernio-lodziarnie "Beza"
Galeria zdjęć Parku Zdrojowego

W sobotę o 21.00 wystartował Nocny Marek czyli 10 kilometrów w podwarszawskich Markach. Temperatura zdecydowanie niższa, było czym oddychać i dużo lepiej się biegało. Marki, to jedno z tych miejsc na mapie Polski w których bieganie stało się sposobem na integrację mieszkańców. Wiele osób jest zaangażowanych w organizacje biegu, jest drużyna biegowa "Markowi Biegacze", mieszkańcy wychodzą przed domy, stoją w oknach,są zaangażowani jak w Mistrzostwa Świata :) i to jest naprawdę bardzo miłe. Trasa przebiega po części asfaltowymi drogami między domami, a potem skręca w bardziej dzikie tereny jak łąki, pola i las. Tam asfalt zmienia się w drogę szutrową.
Fajne jest to, że w organizację imprezy jest zaangażowany burmistrz, który nie stoi gdzieś z boku w garniturze, tylko przez cały dzień pracuje jak wszyscy inni, żeby przygotować wydarzenie, a wieczorem przebiera się w ciuchy sportowe i biegnie. Jest blisko ludzi, wszyscy Go lubią i chyba dzięki temu tworzą zgraną społeczność. Po biegu oczywiście dla wszystkich obowiązkowa grochówka regeneracja połączona z ploteczkami na boisku. Wielkim plusem jest też to, że Nocny Marek stał się lubiany w kręgach biegowych i można tam spotkać masę znajomych. Ja poza spotkaną ekipą DREAM RUN , która wygrała chyba wszystko, co tylko mogła miałam też prywatną lożę kibiców. Fajna impreza. Byłam już dwa razy. Za rok też będę!


Bieganie ma sens, nie tylko sportowy, zdrowotny, ale chyba przede wszystkim społeczny. Bieganie, to ludzie, których poznajemy na treningach, biegach, na ścieżkach biegowych. W dzisiejszym świecie gdy każdy goni za swoimi sprawami trudno się zatrzymać i poznać drugiego człowieka. Bieganie, to paradoksalnie takie "zatrzymanie" przy drugim człowieku, z dala od nerwów, stresów i deadlinów.

poniedziałek, 20 czerwca 2016

Magiczny Wrocław po zmroku

Na drodze po Koronę Półmaratonów, w minioną sobotę, zatrzymałam się we Wrocławiu. Tym razem postanowiłam pobiec w Nocnym Wrocław Półmaratonie.


Bieg można uznać za kultowy. Pakiety startowe rozeszły się z prędkością światła, a nawet powstała szara strefa. Pakiety "chodziły" nawet po 400 złotych na portalach aukcyjnych! Popularność biegania zdumiewa i oczywiście bardzo cieszy. A gdzie popyt tam rodzą się biznesy, czasami także szemrane ;)


Początek biegu zaplanowany był na 22.00, na starcie pojawiło się 10 tysięcy osób. Całe miasto było opanowane przez biegaczy. Na każdym kroku grupki szykujące się do startu, z pakietami, w sportowych ubraniach, w powietrzu unosiła się adrenalina i dobry humor.
Węgle ładowaliśmy na ulicy Więziennej. W tym zakątku jest skupisko włoskich restauracji i można zjeść pyszne, tradycyjne makarony oraz pizzę. Tutaj też spotkasz grupy biegaczy przed każdym wrocławskim startem :) Ja polecam restaurację Capri.
Ze względu na olbrzymią liczbę uczestników start przebiegał strefami, nasza ruszyła ok 22.15. Strzał, błysk i popędziliśmy najpierw przez przepięknie oświetloną i błyszczącą ultrafioletem bramę, a potem przez miasto. Trasa była wyznaczona wzdłuż najpiękniejszych zabytków, parków, wybrzeżem i co najważniejsze mostami. Nie ma nic piękniejszego od biegania nocą po mostach, zwłaszcza tak ładnie rozświetlonego miasta jakim jest Wrocław.


Sama trasa jest szybka, ma niewiele podbiegów, a kibice, którzy byli niemal wszędzie, dodają skrzydeł. Pierwszy raz słyszałam od kibiców hasło "Biegacze!!! Miasto jest Wasze!!!" Zdecydowanie częściej można podczas różnych biegów usłyszeć epitety dotyczące zablokowanych ulic. Pogoda tym razem nie była sprzymierzeńcem, bo najpierw były ulewy z piorunami, a potem było strasznie duszno. Spodziewałam się wody na 5km ( jak to zwykle bywa), a tymczasem była dopiero na 7km. Te dwa kilometry dały mi w kość i tu z pewnością zgubiły się cenne sekundy, a może nawet minuty. Nie ukrywam, że liczyłam na lepszy czas, bo po pierwsze solidnie trenuję, naprawdę od wielu miesięcy nie opuściłam ani jednego treningu, poza tym bieg wieczorny, więc pogoda teoretycznie pomaga, trasa określana jako szybka no i biegłam z Chrisem czyli moim prywatnym zającem. Niestety, nie zawsze jest niedziela i świeci słońce. Tym razem się nie udało. Na szczęście slow podejście do sportu i życia sprawiło, że potrafiłam się cieszyć biegiem, widokami i medalem.



Muszę jeszcze na chwile wrócić do kibiców. Poza niesamowitymi Wrocławianami olbrzymie wrażenie zrobiła na mnie ekipa NRC z Warszawy. Byli mega profesjonalnie przygotowani, uzbrojeni w megafon i transparent. To naprawdę niesamowite gdy biegniesz i nagle ktoś wykrzykuje twoje imię. Jedyny dopuszczalny doping i jaki skuteczny!!!! Na zdjęciu królowa kibiców Anna Dakowska z Endorfinowy Team

Foto: Jarosław Jakubczak, Jakub Guder www.gazetawroclawska.pl
Co do organizacji imprezy, to ogólnie określam ją na 4. Świetna trasa, oznaczone strefy czasowe, zespoły muzyczne na trasie. Wszystko było ok gdyby nie małe ale....
Przykre było to, że w sobotę zostały tylko koszulki w rozmiarze L...trochę to dziwi, skoro wszyscy określają w zgłoszeniach jaki chcieliby rozmiar, a cena pakietu do symbolicznych nie należy, więc jest to zakup jak każdy inny. Jakoś nie wyobrażam sobie, że kupuję sukienkę w rozmiarze S i sklep wysyła mi L... Drugi minus za kiepską organizacje depozytu. Po biegu trudno było odnaleźć swoje rzeczy, wolontariuszki nie potrafiły znaleźć odpowiednich worków, co sprawiło, że w wąskim i bardzo dusznym korytarzu trzeba było spędzić ok 50 minut.

środa, 15 czerwca 2016

Slow Sport na Akademii Lidera Animatora

Wyobraź sobie weekend bez telewizora, muzyki, sklepów i knajp. Wyobraź sobie, że przenosisz się do Japonii w Polsce. Japońskie domki, śpisz na charakterystycznych łóżkach 10 centymetrów nad podłogą, chodzisz boso, poddajesz się regulaminowi Centrum Japońskich Sportów i Sztuk Walki „Dojo – Stara Wieś”. Wszystko po to, żeby w pełni skupić się na szkoleniach prowadzonych przez najlepszych specjalistów od fizjoterapii, psychologii sportu, promocji w mediach, wizerunku. Tak w skrócie wygląda Akademia Lidera.


Program Lider Animator-Obudź Swoje Ciało jest skierowany do trenerów, sportowców, zawodników, zajawkowiczów, którzy kochają sport,mają pomysł na wydarzenie,ale brakuje im środków, potrzebują wsparcia i promocji. Zgłosiłam Slow Sport i bardzo szybko okazało się, że projekt został doceniony przez organizatorów.


To niesamowite doświadczenie uczyć się od Krzysztofa Guzowskiego, fizjoterapeuty Agnieszki Radwańskiej, techniki wykonywania ćwiczeń takich jak pompka, przysiad czy deska. Mieliśmy też możliwość przetestowania różnych sprzętów do rolowania. Hitem jest wibrujący roller, który dosłownie w kilka minut rozmasował moje zbolałe łydki. 




Psycholog społeczny i  sportowy Paweł Habrat, na co dzień pracujący z Robertem Lewandowskim, opowiedział nam o prawidłowej relacji trener-zawodnik, o motywacji, o znaczeniu formułowania komunikatów.

Dojo Stara Wieś, to niesamowite miejsce, które robi ogromne wrażenie. Dojo jest położone na wzgórzach, dookoła las i łąki. Całość jest stworzona na wzór japoński. Domki, japoński ogród, drzewa wiśni, alejki z małych kamyczków, salon herbaciany.... Same domki są niczym przeniesione z Japonii. Śpi się na charakterystycznych łóżkach, do pomieszczeń wchodzimy boso, w salonie siedzimy na podłodze. Najważniejszym miejscem jest Dojo czyli sala do treningów karate.





Fakt, że dookoła praktycznie nie ma życia, nie rozprasza nas telewizja, radio, sklepy, restauracje,  sprawia, że przechodzi się w stan niesamowitego skupienia.
Największe wrażenie wywarło na mnie karate.... to jest nieprawdopodobne jak całościowo kształtuje człowieka. Zarówno sześciokrotna Mistrzyni Świata Marta Niewczas, jak i Mistrz Świata Paweł Janusz charakteryzują się niesamowitą charyzmą, spokojem, pewnością siebie, odwagą i wielkim sercem. Z Pawłem mieliśmy szkolenie. Pokazywał nam podstawy, zaprosił na pokaz zawodników i przede wszystkim opowiedział o filozofii tego sportu. W karate nie ma tak, że przychodzimy na trening, a potem wracamy do swoich spraw. W karate jest się cały czas. To styl życia.





W tym czasie w ośrodku były też dzieci. Obserwowanie ich zaangażowania w treningi zrobiła na mnie wielkie wrażenie.
Z Martą z kolei miałam przyjemność rozmawiać, wspólnie uczestniczyć w Akademii i trochę biegać. Opracowała autorski program treningów Mart Bo i zrobiła nam trening. Niesamowita energia, rytm, charyzma..... takie cechy charakteryzują liderów, prawdziwych mistrzów i mistrzynie.




Na miejscu wszyscy prezentowali swoje projekty by starać się o kolejną nagrodę - dofinansowanie.
Jeszcze nie wiadomo czy Slow Sport stanie na podium, ale sama możliwość obcowania z mistrzami i liderami była bardzo cenna. Wśród uczestników byli maniacy zumby, organizatorzy biegów, sportowcy, trenerzy, instruktorzy fitness. Ludzie z całej Polski, w różnym wieku, z różnych środowisk, których łączy sport.

wtorek, 14 czerwca 2016

Fitness Camp


Miniony weekend spędziłam w pięknych okolicznościach przyrody. Las, jezioro i duuuuużooo dobrego jedzenia.  Jak do tego doliczyć aktywność fizyczną to mamy weekend idealny.

 

Za namową dobrej koleżanki wybrałam się na Mazury do ośrodka wczasowego GIM-Zakątek Mazurski. Na pierwszy rzut oka ośrodek przypomina takie miejsca, jakie pamiętam z dziecięcych wakacji. Duży zalesiony teren, dużo drewnianych domków, duża stołówka, dużo dzieci i dużo hałasu. Przyznaje, że miałam małe wątpliwości, ale dobra rekomendacja, dobre recenzje i przede wszystkim organizowany tam GIM Fitness Camp załatwiły sprawę. Spakowałam walizkę, zabrałam męża oraz psa i wylądowałam na pierwszym w życiu fitnessowym obozie.

GIM Fitess Camp 2016
 Na miejsce docieramy lekko spóźnieni, wieczorem, idealnie na pyszną kolację godną uczestników sportowego obozu. Do wyboru sałatki, warzywa i owoce przyrządzone w sposób, którego nie powstydziłaby się Marta Dymek, autorka słynnej „Jadłonomii”. Wiem, wiem zaczynam od jedzenia a nie od sportu, ale jedzenie okazało się bardzo mocną stroną całego wyjazdu. Często organizatorzy Fitness Campów zapominają, że dobre posiłki są tak samo ważne jak trening. Co z tego, że wyciśniemy z siebie siódme poty jak na talerzu będzie czekać na nas parówka, biały chleb, plaster żółtego sera i dwa smutne plastry pomidora??? Bez sensu… Na szczęście GIM zadbał o zdrowe i pełnowartościowe jedzenie. Zresztą sami zobaczcie. Było pyyyyysznieeeee!


 Mój pierwszy dzień sportowego weekendu zaczynam o 7.50. Wkładam kolorową getrę, bluzę i z uśmiechem lecę na pierwsze zajęcia. Ku miłemu zaskoczeniu na miejscu zbiórki spotykam dużą grupę ludzi w różnym wieku. Cieszy widok osób, w wieku mojej mamy, którym chce się wstać rano i uprawiać sport. Doceniam ich zapał i totalny brak kompleksów, żeby ramię w ramię ćwiczyć z tymi, którzy są młodsi i mają więcej siły. Pierwsze zajęcia to Pilates. Proste ćwiczenia, w czasie których człowiek się nie zmęczy i nie spoci ale od razu wie, że droga do sukcesu jest daleka. Zajęcia były prowadzone bardzo płynnie i profesjonalnie. Instruktorka Dorota bardzo dokładnie opisywała kolejne ćwiczenia i ich wpływ na nasze ciało. Nie żałowałam ani trochę porannej pobudki w dobrym towarzystwie. Taki trening daje moc na cały dzień.

GIM Fitness Camp 2016
  Po dobrze rozpoczętym dniu w planach miałam kolejne sportowe wyzwania. Trochę żałowałam, że w sobotnim programie nie było biegania. To jednak pozwoliło na spróbowanie aktywności, którą do tej pory omijałam szerokim łukiem, czyli Nordic Walking. To ulubiona dyscyplina mojej mamy, która z kijkami w rękach jest w stanie przejść kawał drogi. Do tej pory wydawało mi się, że to bez sensu dla mnie. Jak mogę biegać, to po co mam chodzić? Biegając przecież zrobię więcej, mocniej i bardziej. Z braku innych możliwości uzbroiłam się w kijki, namówiłam męża na trenieng, zabrałam psa i ruszyliśmy w drogę. Od pierwszej minuty trenerka nordic walkingu zrobiła na mnie dobre wrażenie. Zdziwiona byłam jak dowiedziałam się, że w planach mamy 9 km w tempie 6 min/km! Dziarsko ruszyłam przed siebie, w końcu co to dla mnie. Szybko się okazało, że tempo jest solidne a moja technika do kitu. Z odsieczą ruszyła instruktorka, pani Mariola, która w fachowy sposób wytłumaczyła o co chodzi w tej aktywności. Poprawiła ustawienie kijków, rąk i wytłumaczyła, które mięśnie pracują w czasie treningu. Na metę dotarłam zmęczona ale zadowolona, że zrobiłam kawał dobrej roboty. Od tego treningu nigdy więcej nie powiem, że Nordic Walking to sport tylko dla emerytów, bo Ci byli szybsi ode mnie! 


Ekipa Nordic Walking GIM Fitness Camp
 Dzień jeszcze się nie skończył. Część uczestników wybrała się na trening funkcjonalny, na którym dostali solidny wycisk. Trener nie przebierał w ćwiczeniach i lekko serwował przysiady, pompki i deski. Po wyczerpującym treningu przyszedł czas na ukojenie. Kolejny trening miał ukoić rany;) Stretching to idealne zakończenie ciężkiego treningu i całego dnia aktywności sportowej. Potem już tylko zabawa czyli Zumba! 
Drugi dzień Fitness Campu był kontynuacją dobrze rozpoczętego weekendu. Poranna Yoga na słonecznym pomoście wprawiła wszystkich w dobry nastrój na cały dzień. Brzuchomania przekonała niedowiarków do tego, że ćwiczenia na tę część ciała nie muszą być nudne i warto wykonywać je kilka razy w tygodniu.GIM Fitness Camp opuszczam naładowana dobrą energią na cały tydzień i z poczuciem nie zmarnowania wolnego czasu. Podobało mi się, że na obozie ćwiczyli wszyscy, bez ograniczeń wiekowych i dla nikogo nie było taryfy ulgowej. Organizatorom i wszystkim uczestnikom dziękuję za wspaniały Slow Sportowy czas i mam nadzieję, że widzimy się na kolejnej edycji :) 


poniedziałek, 6 czerwca 2016

KONKURS!!!!! Zgarnij koszulkę Reebok'a!

Na dobry początek tygodnia mamy dla Was konkurs, a przy okazji chcemy Wam pomóc w zaplanowaniu aktywnego weekendu.
Już w sobotę wyjątkowa impreza Reebok Fitness Camp 2016. Na warszawskim stadionie SKRA przez cały dzień będą się odbywały najróżniejsze treningi z najlepszymi instruktorami. Do wyboru trzy ścieżki treningowe. Tylko od Was zależy jak sobie skomponujecie treningowy dzień.

Reebok Fitness Camp 2016 to impreza dedykowana wszystkim entuzjastom fitnessu, zarówno kobietom, jak i mężczyznom. W tym roku oprócz treningów LesMills, CrossFit czy Yoga przygotowano zupełnie nową strefę Combat Training, gdzie będziecie mogli spróbować swoich sił w sportach walki" Program #RFC2016

Mamy dla Was KONKURS!!!!!! Do wygrania treningowe koszulki.

Materiały prasowe

Materiały prasowe
 Wystarczy wkleić na facebooku szalone, sportowe zdjęcie i oznaczyć Slow Sport i dodać hasztag #rfc2016. Autorzy najśmieszniejszych zdjęć zgarniają koszulki. 

Jako podpowiedź wstawiamy kilka naszych sportowych szaleństw ;) ;) ;)

NRC

#lepszaja

Fit&Jump

Bieg Jana III Sobieskiego

Bieg Jana III Sobieskiego

Bieg Jana III Sobieskiego
Ekiden 2016

Na zdjęcia czekamy do piątku!

Nasza misja specjalna na 100-lecie Legii.Biegnij Warszawo Nocą!

Biegnij Warszawo, to jeden z największych biegów ulicznych w Polsce. Zawsze dobrze zorganizowany, przyjemny, z ciekawą trasa przez centrum Warszawy, masa kibiców, fajnymi koszulkami i mnóstwem atrakcji. Ze względu na tłumy trudno o jakieś super czasy, ale zabawa jest doskonała. Dlatego gdy nagle pojawiła się informacja o nocnej edycji nie mogło nas tam zabraknąć. Trasa przepiękna. Biegliśmy Al.Ujazdowskimi, Mostem Poniatowskiego, przy Stadionie Narodowym, Mostem Świętokrzyskim i przez Powiśle. Meta oczywiście przy Stadionie Legii jak na urodziny klubu przystało.

Zapisałyśmy się na bieg, żeby fajnie spędzić czas, spotkać biegowych znajomych, popatrzeć na rozświetloną Warszawę po zmroku....ale każda z nas dodatkowo, a może przede wszystkim miała swoją misję do wypełnienia.

Kasia


Udział w Biegnij Warszawo Nocą zaproponowała mi Karina. Nie byłam wielką entuzjastką mojego udziału, bo dystans 10 km dla początkującej biegaczki, czyli dla mnie, wydawał się nie do pokonania. Odkładałam rejestrację na bieg do ostatniej chwili. Ostatecznie przekonała mnie historią, która jest częścią mojego życia.



 Jestem żoną byłego, zawodowego piłkarza. Marcin Rosłoń, mój mąż, zdobył Mistrzostwo  Polski w klubie Legia Warszawa w 2006 roku. Jako dziewczyna piłkarza (hehe) bywałam na meczach. Skłamałabym gdybym powiedziała, że piłka nożna była dla mnie fascynująca. Do dzisiaj nie bardzo rozumiem jej reguły i zastanawia mnie fenomen popularności tego sportu i całej otoczki jaka wokół niego narasta. Szanuję jednak piłkarzy i kibiców, dla których piłka to całe życie.




Miesiąc temu ( przez przypadek) odwiedziłam Muzeum Warszawskiej Legii. Zobaczyłam tam mnóstwo pamiątek, zdjęć i wspomnień piłkarzy, którzy stworzyli prawie stuletnią historie tego klubu. Stojąc naprzeciwko Pucharu z 2006 roku pomyślałam, że to wspaniała sprawa, że mój mąż był częścią tych wydarzeń i zapisał się na kartach jako Mistrz Polski .
Udział w Biegnij Warszawo Nocą miał dla mnie symboliczne znaczenie. Po pierwsze, to pierwsza dycha od lat. Sprawdzenie się na tym dystansie było ważne i kiedyś musiało nastąpić. Po drugie, postanowiłam, że pobiegnę w mistrzowskiej koszulce Marcina z numerem 19, z którym zdobył Mistrzostwo Polski. On sam, ze względu na kontuzje kolana nie mógł pobiec, wiec uznałam, że ktoś z nas musi się stawić na starcie i godnie reprezentować rodzinę.



Udział w biegu będę wspominać jak coś wyjątkowego. Od samego startu miałam wrażenie, że jest w tym wydarzeniu coś niesamowitego. Na starcie stanęli nie tylko wytrawni biegacze, ale przede wszystkim kibice Legii Warszawa. Widać to było po fanowskich koszulkach i dumnie pokazywanej „L”. Wzruszający był początek biegu, kiedy wszyscy, zgodnie ze stadionową tradycją, zaśpiewali „Sen o Warszawie” Czesława Niemena. W czasie biegu można było liczyć na doping wiernych kibiców i zwykłych przechodniów. Nie zabrakło bębniarzy i sztucznych ogni nad Wisłą. 


 Dobiegłam bardziej głową niż mięśniami. Cały czas powtarzałam sobie w myślach, że nie mogę zrezygnować i ten medal na Stulecie Legii Warszawa muszę przynieść do domu. Na koniec chciałam zadedykować ten bieg Marcinowi, którego podziwiam za to, że po skończeniu zawodowej, sportowej kariery nadal dąży do mistrzostwa we wszystkim co robi w życiu.


 








Karina


Moją misją specjalną na Biegnij Warszawo Nocą było wspieranie mojej siostry Weroniki. To był Jej drugi start w życiu, pierwsze 10 km i pierwszy tak duży, masowy bieg. Plan był taki, że biegniemy razem. Ja niosę wodę, motywuję, zachęcam, rozśmieszam, robię wszystko, żeby nie myślała o tych 10 kilometrach.





Ustawiłyśmy się w odpowiedniej strefie na starcie, na miejscu już była Kasia, co chwilę podchodził jakiś znajomy biegacz, żeby się przywitać, prowadzący imprezę zachęcał do walki. Nagle okazało się, że moja siostra ma za krótkie skarpetki i obciera ją but. Katastrofa, w takim stanie nie przebiegnie, więc szybko zamieniłyśmy się na skarpety :))) pierwszy kryzys opanowany. uf!







Wyczuwalny był ten przedstartowy dreszczyk emocji. A gdy tuż przed wystrzałem wszyscy zaśpiewali "Sen o Warszawie" wznosząc dłonie w geście Legii, to naprawdę przeszły ciarki po plecach i pojawiła się radość, wzruszenie, niesamowite emocje, które łączą się tylko ze sportem. Widziałam, że Werka jest pozytywnie nastawiona, zerkałam też na Kasię dla której 10 km było małym wyzwaniem, bo dawno nie biegła takiego dystansu. Naprawdę byłam z nich dumna. Tak, już na starcie, że podjęły takie wyzwanie.
Wystrzał,start i ruszyliśmy. Kasia swoim tempem trochę szybciej, a my bardzo bardzo na spokojnie. Na trasie bardzo miła niespodzianka od kibiców Legii, którzy grali na bębnach, śpiewali piosenki i bardzo dopingowali. Muszę przyznać, że bardzo pozytywnie się zdziwiłam, bo gdy kiedyś biegłam w podobnej imprezie w Łodzi, to kibice nie zachowywali się przyjaźnie, przeklinali, a na metę wparowali z racami... Także wielki SZACUN dla kibiców Legii za takie fajne, sportowe zachowanie!
Mnóstwo kibiców było także wśród biegaczy. Widać było, że nie są stałymi bywalcami na treningach biegowych, ale dawali z siebie wszystko i walczyli do końca. W tym miejscu pozdrowienia dla Pana Waldka, który prawie całą trasę biegł blisko nas.
Werka naprawdę dzielnie biegła, jakieś trzy razy przeszła do szybkiego marszu, ale nie było ani jednego poważnego kryzysu. Biegła dzielnie, spokojnie, uśmiechnięta. Widzę w Niej olbrzymi potencjał i niesamowicie się cieszę, że wciągam ją w sport, to chyba mój największy biegowy sukces!!!!!! Sam bieg był dla mnie o tyle wyjątkowy, że pierwszy raz biegłam tak wolno, totalnie nie zwracając uwag na czas. Dzięki temu mogłam podziwiać piękną Warszawę, delektować się możliwością bieganie nocą po mostach, rozmawiać z biegaczami. Naprawdę fajne doświadczenie.


Cieszę się, że nasza Slow drużyna się powiększa, coraz więcej osób chce z nami biegać.Wczoraj biegł z nami też Tomek Romanowski, który żyje sportem, ma wielkie doświadczenie jako trener personalny, kulturysta, ale bieganiem zaraża się właśnie od nas! W Slow barwach biegła tez Justyna Tylczyńska, która z biegu na bieg coraz lepiej sobie radzi. Gratulujemy!!!!



piątek, 3 czerwca 2016

Yoga Beat na Reebok Fitness Camp


Już 11 czerwca wielkie święto dla wszystkich fit freaków Reebok Fitness Camp 2016. Kilkanaście treningów z charyzmatycznymi trenerami. Od cross fitu przez wszystkie odmiany fitnessu, jogę, treningi motywacyjne #bemorehuman i gwóźdź programu trening z  Joanną Jędrzejczyk – poczuj się jak zawodnik UFC! Wyjątkowy trening inspirowany sportami walki dla wszystkich entuzjastów fitnessu.
W ramach przygotowań do RFC 2016 już teraz odbywają się różne treningi. Ja wybrałam Yoga Beat z Karoliną Erdmann.


Karolina Erdmann, to filigranowa, urocza blondynka, która od lat jest związana ze sportem. Trenowała pilates, fitness, taniec, surfing, snowboard... Początkowo Strala Yoga traktowała jako trening uzupełniający, aż się w niej zakochała i postawiła właśnie na tę dyscyplinę. Uczyła się tej odmiany jogi od jej założycielki - modelki Tary Stiles w Nowym Jorku. Strala pomaga wzmocnić ciało od wewnątrz i zewnątrz, pomaga złapać równowagę w sporcie, życiu, zdrowiu. Jej rytm wpisuje się w rytm miasta w którym żyjemy i pozwala na wypośrodkowanie, dzięki niej łatwiej uniknąć popadania ze skrajności w skrajność. Tak o niej pisze Karolina na swojej stronie. YOGA BEAT











 Joga, to zajęcia które zawsze omijałam szerokim łukiem. Po pierwsze jest, to dla mnie zbyt "nawiedzone", uduchowione i bardziej mnie nudzi niż pociąga, po drugie wiadomo, że jeśli nie chodzi się regularnie, to trudno się połapać. Jak ze wszystkim...trening czyni mistrza. Także gdy sporadycznie człowiek wpadnie na jogę, to tylko się dołuje, że taki nie rozciągnięty, że nie wie co która komenda oznacza ....Dlatego raczej trudno było mnie spotkać na takich zajęciach.

 Jakiś czas temu byłam na imprezie Reeboka gdzie były prezentowane różne rodzaje treningów pod szyldem marki. Właśnie wtedy pierwszy raz widziałam pokaz Strala Yoga w wykonaniu Karoliny Erdmann. Piękna choreografia, którą Karolina wykonywała ze swoją uczennicą, do tego fajna muzyka. Dziewczyny uśmiechnięte, nowoczesne, fajnie ubrane. Zrobiło, to na mnie pozytywne wrażenie, ale jeszcze nie tak pozytywne, żeby np wybrać się na zajęcia. 



Dopiero ostatnio gdy dostałam zaproszenie na facebooku na wydarzenie Glow with Yoga Beat - trening z cyklu Be More Human #reebok postanowiłam spróbować. Zachęciło mnie to, że trening miał się odbywać w ciemnościach, przy światłach z ultrafioletu. Wszyscy uczestnicy zostali poproszeniu o ubranie się na biało. No i to zadziałało. Pomyślałam, że to fajna alternatywa na sobotni wieczór. Taka impreza klubowa, ale dla tych, którzy wybierają zdrowy i aktywny tryb życia.
 Zabrałam matę, przeszukałam szafę w poszukiwaniu białych ubrań do ćwiczeń...oczywiście leginsów nie znalazłam, ale idealnie sprawdziły się czarne w białe czaszki z kolekcji reebok i pojechałam. Trening odbył się w klubie cross fit, tak jak zapowiadano przy zgaszonym świetle, przy świetle ultrafioletu. Wrażenie było niesamowite. Ćwicząca w rytm muzyki fala ludzi błyszczących bielą, świecącymi bransoletkami i namalowanymi farbą fluorescencyjna tatuażami. Jednak nie tylko walory estetyczne mnie przekonały do yoga beat. Okazało się, że nie jest to typowa joga, ale joga dynamiczna, przypominająca ćwiczenia z kalinisteniki czyli treningu z obciążeniem własnego ciała. Pozycje zmieniało się szybko, dynamicznie, w rytm muzyki. Deski, pompki, wykroki...wszystko czego można chcieć od treningu. Zarówno pod kątem kształtowania sylwetki, ćwiczeń aerobowych i po prostu przyjemności. Strala Yoga wydała mi się płynna, rytmiczna, bardzo kobieca. Rytm ćwiczeń sprawiał, że nie wiem kiedy minęło półtorej godziny. Nie było przerw między ćwiczeniami, jedno ćwiczenie przechodziło w drugie, dopasowana muzyka. To wszystko sprawiło, że zapadłam w jakiś treningowy trans. Ale spokojnie, nie miało to nic wspólnego z sekciarstwem.
Teraz przy okazji rozgrzewki przed Reebok Fitness Camp 2016 znowu trafiłam na zajęcia Karoliny i jestem totalnie oczarowana. Z jednej strony naprawdę solidny trening, w czasie którego trenerka dba o najdrobniejsze szczegóły, poprawia błędy, podchodzi, tłumaczy...powinno, to być normalne, ale nie jest wcale normą w klubach fitness. Z drugiej strony w końcu masz czas na rozciąganie i wyciszenie po treningu.


Karolina ciągle szuka inspiracji, chce się rozwijać i udoskonalać swoje treningi. Ostatnio była znowu w Nowym Jorku, gdzie odwiedziła kilka szkół jogi, poznawała nowe trendy, rozmawiała z trenerami, szukała inspiracji, była w sumie na kilkunastu różnych treningach. Razem z koleżanką codziennie z wielka torba treningowa na ramieniu przemierzały dzielnice Nowego Jorku i szukały lekcji jogi. 

Poniżej kilka ciekawych odmian jogi, o których mi opowiedziała:

Hip Hop Yoga - zajęcia odbywają się w ciemności, jest wysoka temperatura ok 25 stopni, wszyscy się pocą, wykonują ćwiczenia na początku z trenerem, a potem każdy w swoim rytmie. Do tego oczywiście świetnie dobrana Hip Hopowa muzyka. Co ciekawe szkoła tworzy społeczność osób trenujących, słuchającej podobnej muzyki, mają swoja kolekcje ubrań…to nie jest tylko trening, to styl życia.

Cardio Yoga - zajęcia, które przypominają cross fit, według Karoliny są mało przyjemne, bo nie ma takiej płynności ruchów i naprawdę niewiele zostało tu z jogi

Yoga the class - zajęcia niesamowicie oblegane, sto mat poustawianych jedna obok drugiej. To jest prawdziwy szał. Nie ma szans, żeby wejść na salę bez zapisów. Podczas tych zajęć powtarzamy sekwencje ćwiczeń, przekraczamy swoje granice, w pewnym momencie wszyscy zaczynają krzyczeć. Krzyczą z jednej strony ze względu na wysiłek, ból, zmęczenie, ale też żeby wyrzucić złe emocje. Te zajęcia były niesamowite tez ze względu na trenerkę, która  ćwiczyła, wrzeszczała, zarażała energią.Karolina opowiadając o Niej żyła określenie, że była jak gwiazda rocka na scenie, że czuła się jakby była na koncercie Roling Stones. Po wyjściu z tych zajęć wiedziała, że właśnie po to przyjechała do USA, że to jest to czego szukała.

Aktualnie ja się zachwyciłam sportową stroną Yoga Beat, ale kto wie, może przyjdzie czas na włączenie rymu życia i ducha.

Informacje o zajęciach z Karoliną znajdziecie na YOGA BEAT, a plan wszystkich wydarzeń podczas RFC 2016 oraz informacje o biletach wstępu dostępne TUTAJ