czwartek, 7 lipca 2016

Run & Travel -------> Azja

Zwiedzanie i bieganie, to mój ulubiony pomysł na wakacje. W ten sposób udało się zwiedzić kilka pięknych miejsc jak Singapur, Tajlandia, Malezja, Amsterdam, Włochy czy Portugalia. Pierwsza rzecz, która ląduje w mojej walizce, to buty biegowe, szorty, top i saszetka na pasku...zaraz po tej bazie milion innych rzeczy, co skutkuje atakiem paniki przy ważeniu bagażu na lotnisku, ale od biegania zaczynam ;) A teraz zabieram Was w biegową podróż po Azji.

1. Tajlandia

W Bangkoku polecam bieganie albo bardzo wczesnym rankiem, kiedy turyści jeszcze śpią, nie  ma aż tak ogromnego ruchu na chodnikach ulicach, albo bieganie po parkach. Raczej nie spotkamy na ulicach tego miasta swobodnie biegających ludzi. Ja próbowałam łączyć zwiedzanie z bieganiem w tym mieście, ale wymaga, to żelaznych nerwów. Masa samochodów, tuk- tuków, lawina ludzi, hałas i chaos nie pomagają. Jednak jeśli nie zależy Ci na jakościowym treningu, a na zwiedzaniu, smakowaniu Azji i dobrej zabawie, to warto. Tym, którzy chcą solidnie potrenować polecam parki. Zazwyczaj są ogrodzone, bardzo zadbane, są ścieżki dla biegaczy i małe fontanny z wodą do picia. Po wszystkim można rozciągnąć się i odpocząć na cudownie zielonym, zadbanym trawniku. Bez względu na to, która opcje wybierzecie nastawcie się na bardzo wysoka temperaturę i bardzo duża wilgotność powietrza. Naprawdę nie jest łatwo. Można się poczuć jak w saunie

Nocne bieganie po Bangkoku

Trening w tropikach łatwiej przetrwać z myślą o pysznej, owocowej nagrodzie tuz po bieganiu.




Gdy zmęczycie się miejskim gwarem polecam tajskie wyspy. Na Koh Chang zostaniecie przeczołgani na podbiegach, które w połączeniu z temperaturą są prawdziwym hardcorem. Po kilku kilometrach wracałam z biegania z buraczanym kolorem twarzy. Wielbicielom biegania po piasku polecam wysepki na południu kraju. Biały piasek, turkusowa woda, a po treningu naturalny izotonik prosto z kokosa.



Z Tajlandii możemy łatwo i tanio dostać się do Malezji lokalnymi liniami  lotniczymi AirAsia.

2. Jeżeli chodzi o Malezję, to miałam okazję biegać jedynie w Kuala Lumpur. Temperatura i wilgotność powietrza bardzo zbliżone do klimatu tajskiego. Natomiast na ulicach jest zdecydowanie luźniej i bardziej sportowo. Zaraz przy słynnych bliźniaczych wieżach jest przepiękny park z tartanowymi ścieżkami, basenem, piękną roślinnością i oczywiście fontannami z wodą do picia.







3. Ostatni punkt podczas przebieżki po Azji, to Singapur. Prawdziwy raj dla biegaczy.

Singapur na pierwszy rzut oka jest tak doskonały, że aż nierealny. Wygląda jak plan filmowy albo makieta miasta. Na każdym kroku nowe technologie, drapacze chmur jak z filmów o przyszłości, pracownicy biurowców ubrani jak w "Sexie w wielkim mieście". Na każdym rogu Chanel i LV niczym u nas Zara i HM.




W pierwszej chwili jakoś nie gra to wszystko ze sportem, a jeśli już to z elegancką siłownią, a na pewno nie z bieganiem. Jednak gdy uda się dotrzeć do mariny od razy wiesz, że nic bardziej mylnego. Wzdłuż wybrzeża są specjalne pasy ruchu dla biegaczy. W porze obiadowej eleganccy biznesmeni zakładają buty do biegania i zamiast na biznesowy lunch idą na biznesowe bieganie. Na trawnikach przy muzyce grupki młodych ludzi tańczą i ćwiczą fitness popołudniami. Najfajniejszy widok, to ludzie wychodzący z biurowców grupami w sportowych strojach i biegający razem "po godzinach" lub w przerwie obiadowej. Byli też tacy którzy zostawiali plecak z ciuchami na ławce i po prostu szli biegać i wiecie co? Ten plecak po godzinie nadal tam był!


Jakość zdjęcia jest kiepska, ale po prostu musiałam Wam to pokazać :)

Widać, że sport jest tam naturalnym elementem życia. Nikogo nie dziwi, nie budzi konfliktów, nieporozumień, jest częścią idealnej, singapurskiej całości. Mimo, że taka nowoczesna dżungla nie wydaje się fajnym terenem do treningu, to biegało się bardzo przyjemnie. Pogoda nie była już tak potwornie upalna jak w Malezji i Tajlandii, więc ruch był czysta przyjemnością. Do minusów należą w tym miejscu ceny. Dlatego najlepiej stołować się na nocnych bazarach i ulicznych garkuchniach. W najprostszej knajpie za pizzę ( w przeliczeniu na złotówki) zapłacimy ok 60 złotych. O kosztach noclegu nawet nie wspomnę...
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz